OSTATNI ŚWIADEK książka 34,90 zł E-book 27,99 zł
Format: 144x207 mm
Stron: 288
Oprawa miękka ze skrzydełkami
ISBN: 978-83-62730-10-0

OSTATNI ŚWIADEK

PREMIERA: 20 marca 2013

Tylko jedna osoba może uratować honor żołnierza Wojska Polskiego. Zszargany przez media, opluwany przez społeczeństwo i pogardzany przez polityków stał się wart tyle, co tłumaczenia morderców niewinnych dzieci.  Polacy w kraju już wydali wyrok. Śmierć bezbronnych cywilów w wiosce, w której wcześniej zabito jednego z żołnierzy, musi być wynikiem zemsty. Zwłaszcza że wszyscy widzieli filmik, na którym Polak krzyczy: „Dobijam rannego psa!” i strzela, stojąc pośród ciał…

Wojna w Afganistanie toczy się nie tylko pomiędzy żołnierzami i talibami. To także polityczna potyczka w kraju, zręcznie podjudzana przez medialną machinę zniekształcającą informacje docierające z prowincji Ghazni. Nie ma w nich miejsca na żołnierskie braterstwo, ponadludzkie poświęcenie, paraliżujący strach przed wyjazdem na patrol czy nieopisany ból po stracie przyjaciela, który zginął w wybuchu miny pułapki. Liczy się tylko to, że ktoś zabija Polaków, albo – co gorsza – zabijają Polacy.  Powieść Marcina Ogdowskiego jest książką przełomową. Po raz pierwszy w historii najtrudniejszej „misji stabilizacyjnej” w dziejach polskiego wojska Czytelnik ma szansę przekonać się, jak bardzo jego wizja wojny – wykreowana przez prasę, radio i telewizję – różni się od rzeczywistości. W książce fikcję stanowią bowiem tylko wydarzenia. Problemy wojskowych, kłamstwa polityków i manipulacje dziennikarzy są, niestety, prawdziwe. I tak samo zabójcze jak podkładane przez talibów bomby.


fragmenty

Rozwiń tekst

Okolice wioski Nabud Khel, 5 czerwca Jelonek poczuł klepnięcie w kolano i otworzył oczy. – Chcesz kawy? – Jarek Huzar stał nad nim z dwoma styropianowymi kubkami. – A śmietankę masz? – spytał, podnosząc się z karimaty. Tamten kiwnął głową, a gdy Marcin wziął od niego jeden z kubków, wyciągnął z kieszeni spodni kilka maleńkich pojemniczków. Słońce było już wysoko – MRAP, w cieniu którego Jelonek zrobił sobie legowisko dwie godziny temu, nie stanowił teraz osłony. Spojrzał na zachód, w stronę wio- ski – nie dochodziły stamtąd żadne dźwięki. „To dobrze” –...

Okolice wioski Nabud Khel, 5 czerwca Jelonek poczuł klepnięcie w kolano i otworzył oczy. – Chcesz kawy? – Jarek Huzar stał nad nim z dwoma styropianowymi kubkami. – A śmietankę masz? – spytał, podnosząc się z karimaty. Tamten kiwnął głową, a gdy Marcin wziął od niego jeden z kubków, wyciągnął z kieszeni spodni kilka maleńkich pojemniczków. Słońce było już wysoko – MRAP, w cieniu którego Jelonek zrobił sobie legowisko dwie godziny temu, nie stanowił teraz osłony. Spojrzał na zachód, w stronę wio- ski – nie dochodziły stamtąd żadne dźwięki. „To dobrze” – pomyślał, widząc przemykające w oddali sylwetki kolegów. „Jelon” i resztki jego plutonu byli jedyną częścią 1 kompanii, która nie brała udziału w czesaniu osady. Zgodnie z rozkazem dowódcy zgrupowania zostali na kordonie. Kaprala nie ucieszył taki przydział. Zwłaszcza że wsadzi- li go do MRAP-a, którego nie lubił. Nie miał jednak wyboru, bo rosiek, którym dotąd jeździł, trafił na wypożyczenie do 2 kompanii – do czasu, aż ich pododdział otrzyma uzupełniania. No i dostał pod opiekę dziennikarzy. Osobiście nie miał nic przeciwko sympatycznym skądinąd chłopakom, ale ciążyła mu konieczność troszczenia się o reporterów. „To pew- nie przez nich...” – podejrzewał Jelonek – „...nieuzbrojonych cywilów, tkwię teraz jak ciota na kordonie”. Na szczęście razem z „telewizorami” trafił do nich „Żulu”. Jadąc pod Nabud Khel, powspominali trochę stare czasy i Marcin od razu poczuł się lepiej. Rozejrzał się, szukając dawnego dowódcy – stał jakieś sto metrów dalej, w towarzystwie Wójcika, obok jedynego w plutonie Rosomaka. Seria z kałacha zaskoczyła Jelonka kompletnie. Słysząc odgłos uderzających o pancerz MRAP-a kul, padł na ziemię. Upuszczając kubek, oblał sobie dłonie gorącą kawą. – Kurwa! – jęknął, bardziej ze złości niż bólu. Rozejrzał się. Kolejna seria poszła za bardzo w bok, by zrobić mu krzywdę. Napastnik grzał do nich z oddalonej o jakieś dwieście pięćdziesiąt metrów niewielkiej budy, stojącej w szczerym polu. „Ki chuj?!” – przyszło do głowy Marcinowi. Licho wyglądający budyneczek służył pewnie za schronienie dla pracujących na roli ludzi. Tyle że „Jelon” z chłopakami sprawdzili go rano, nie znajdując śladu żywego ducha. „Jak ty żeś się tam dostał?!” – zastanawiał się kapral. I nagle doznał olśnienia. „Tunel! Te chuje spierdalają z wioski tunelami!”. Następna seria. „Możesz se rypać” – zaśmiał się w duchu Jelonek. AK-47 był znakomity w walce na krótkie dystanse. Ale przy tej odległości przeciwnik znów spudłował. Marcin już miał się podnieść, by doskoczyć do własnej broni i oporządzenia – kątem oka dostrzegając, że i koledzy planują taki ruch – lecz wówczas usłyszał inny, równie znajomy dźwięk, który spowodował, że instynktownie wcisnął się w ziemię. – Pee-ka! – krzyknął. – Gleba, kurwa, gleba! – dodał, widząc, że leżący obok niego operator zamierza wystartować w kierunku leżącej kilka metrów dalej kamery. „Szuszfole mają kaśkę, a to zmienia postać rzeczy...” – nerwowy uśmiech zagościł na twarzy kaprala. W przeciwieństwie do Kałasznikowa karabin maszynowy PK mógł im narobić sporych szkód. – Jak, do ciula, to możliwe, że nie zobaczyliśmy wyjścia z tunelu?! – rzucił w powietrze pytanie, choć nie oczekiwał, że któryś z chłopaków udzieli na nie odpowiedzi. „Wójcik mnie zajebie” – przyszło mu do głowy. „Co tam »Rudy«, dowódca kompanii zrobi mi z dupy jesień średniowiecza. Potraktowaliśmy wyjazd jak piknik, a szu- szaki przydupcyły nas bez portek...”. – Kurwa mać! – zaklął. I wtedy powietrze przeciął dźwięk, który w ułamku sekundy poprawił humor Jelonkowi. „Dudi” – ganer – posyłał właśnie w kierunku glinianej budy czterdziestomilimetrowe pociski. Siedzący na wieży celowniczy granatnika Mk 19 darł się przy tym jak opętany. – Żryjcie, brudasy! No dalej, kurwa, żryjcie! Wujek Dudi serwuje wam najlepsze w kraju owoce! – krzyczał, obracając w pył rachityczną konstrukcję. „On nie jest normalny...” – pomyślał Jelonek. Zerwał się i kilkoma susami dobiegł do kupki z oporządzeniem. Korzystając z osłony wozu, wprawnym ruchem założył kamizelkę i hełm. Sprawdził, czy działa jego indywidualny odbiornik radiowy, i odbezpieczył Beryla. „Dudi” już nie strzelał – pałeczkę przejął nadjeżdżający Rosomak Wójcika. – Weźmiemy chałupę z lewej strony – mówił przez radio dowódca plutonu. – „Jelon”, jak zajadę, ustaw ludzi przy lewej burcie i ruszamy...

ukryj fragment książki

aktualności

INNE TEGO AUTORA

o autorze

Marcin Ogdowski

Marcin Ogdowski

Jestem pisarzem i dziennikarzem, byłym korespondentem wojennym. Nazywa się mnie również „pierwszym polskim blogerem wojennym”.

 

W mediach pracuję od 2000 r., obecnie piszę dla Tygodnika Przegląd.

 

W latach 2009-2014 prowadziłem blog „zAfganistanu.pl”, na podstawie którego ukazała się książka „zAfganistanu.pl. Alfabet polskiej misji” (2011 r.). Jestem też autorem dwóch powieści poświęconych Polakom biorącym udział w afgańskiej wojnie – „Ostatni świadek” (2013 r.) i „(Nie)potrzebni” (2014 r.), oraz współautorem albumu pt.: „Polski Afganistan. (Foto)historia największej operacji Wojska Polskiego od czasu II wojny światowej”.

 

Wydałem też powieść toczącą się w realiach konfliktu na Ukrainie pt.: „Uwikłani” (2015 r.).

 

Jako współautor brałem udział w przygotowaniu dwóch kolejnych pozycji książkowych: cyklu reportaży „W naszej pamięci. Irak, Afganistan – 2003-2014” (2016 r.) oraz Dziennika dowódcy Rosomaka (2017 r.).

 

Rok później wszedłem na ścieżkę klasycznej political/war fiction – wówczas ukazała się moja powieść „(Dez)Informacja”, traktująca o rosyjskiej wojnie hybrydowej przeciw Polsce. Pod koniec 2019 r. opublikowałem powieść pt.: „Międzyrzecze. Cena przetrwania”, osią akcji czyniąc hipotetyczną wojnę polsko-rosyjską. Wydany w 2021 r. „Stan wyjątkowy” to opowieść o Polsce trawionej poważnym kryzysem humanitarnym, zagrażającym jej integralności.

 

Recenzenci trzech ostatnich pozycji często podkreślają moje umiejętności predykcyjne. Twierdzą przy tym, że choć książki są pesymistyczne – ilustrujące poważne problemy współczesnej Polski i Polaków – to zarazem stanowią przesłanie sygnalisty, warte szerszego rozpropagowania.

 

Za swoją pracę otrzymałem kilka nagród, m.in. Buzdygana (2013 r.), określanego mianem „wojskowego Oscara” oraz Zieloną Gruszkę (2011 r.). Uhonorowano mnie także Brązowym (2008 r.) i Srebrnym (2010 r.) Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju. Od 2013 r. jestem dumnym posiadaczem Odznaki Honorowej 6 Brygady Powietrznodesantowej. Z wykształcenia jestem socjologiem zakulisowych wymiarów rzeczywistości społecznej. Prywatnie – mężem z wieloletnim stażem, ojcem coraz bardziej dojrzałej młodej kobiety, „psiarzem”.

 

 

Fot.: Paweł Krawczyk, zdjęcie z archiwów autora