APOKALIPSA 1939. POCZĄTEK książka 44,90 zł E-book 36,90 zł
Format: 144x207 mm
Stron: 384
Oprawa miękka
ISBN: 978-83-65904-67-6

APOKALIPSA 1939. POCZĄTEK

PREMIERA: 15 kwietnia 2020

Radosław Wiśniewski (rocznik '74) towarzyszy polskim żołnierzom września '39 podczas bitew, odwrotów, chwil chwały i klęski.Jest wszędzie tam, gdzie coś się dzieje. Ze sztabów wraz z rozkazami wyrusza na pierwszą linię, a to, co dostrzega, zapisuje i w niniejszej książce dzieli się z nami wiedzą i wrażeniami.

Nie znajdziemy tu suchego, lakonicznego tonu historyka. Wiśniewski pisze o znanych nam bohaterach jak o braciach lub synach.Dostrzega ich wady, ale nie przestaje ich rozumieć i szanować. Choć zna fakty, nieustannie w nich wierzy, trzyma kciuki za udaną przeprawę, szczęśliwe lądowanie czy skuteczną szarżę.

To dziennik świadka historii, w którym z przeróżnych źródeł wyłania się obraz wojny – każdy z nas o niej słyszał, a dziś w niezwykły sposób może ją przeżyć i zrozumieć więcej. A jest nam to potrzebne, bo przecież to, że wojna naprawdę się skończyła, wcale nie jest takie oczywiste. Na pewno kiedyś się zaczęła…

 

Bardzo osobista w tonie, emocjonalna gawęda Radka Wiśniewskiego o polskim Wrześniu. Autor opowiada historie, z których możemy być dumni i takie, których trzeba się wstydzić. Obrazowo, surowo ukazuje odwagę i tchórzostwo, egoizm i wielkoduszność, bohaterstwo i zwykłą ludzką małość. Przy tym wszystkim rzecz jasna stoi po stronie herosów: chce, abyśmy zapamiętali nazwiska Ludwika Głowackiego, Jana Bołbotta, Stanisława Dąbka, Józefa Kustronia i wielu innych, mniej znanych, a jakże wartych zadumy bohaterów tej tragicznej wojny. Ja będę pamiętał.
Marcin Ciszewski


fragmenty

Rozwiń tekst

List do Güntera Grassa w sprawie Pana Quijote. Shine on You Crazy Diamond

I tak i nie, Panie Grass. Piękny hołd, oddany nieistniejącej postaci, chociaż zarazem jakby trochę istniejącej. Bo nie pod Kutnem i nie Pan Quijote. Nie było w tym nic z szaleństwa, ale zbiegu okoliczności, może braku rozpoznania. Żaden szanujący się kawalerzysta nie ruszyłby z premedytacją konno na czołgi. Dałby rozkaz, żeby spieszyć szwadron, załadować karabiny maszynowe amunicją przeciwpancerną, a do przodu posłać strzelców wyborowych z karabinami przeciwpancernymi, doskonałymi Ur-ami, które potrafiły wybić...

List do Güntera Grassa w sprawie Pana Quijote. Shine on You Crazy Diamond

I tak i nie, Panie Grass. Piękny hołd, oddany nieistniejącej postaci, chociaż zarazem jakby trochę istniejącej. Bo nie pod Kutnem i nie Pan Quijote. Nie było w tym nic z szaleństwa, ale zbiegu okoliczności, może braku rozpoznania. Żaden szanujący się kawalerzysta nie ruszyłby z premedytacją konno na czołgi. Dałby rozkaz, żeby spieszyć szwadron, załadować karabiny maszynowe amunicją przeciwpancerną, a do przodu posłać strzelców wyborowych z karabinami przeciwpancernymi, doskonałymi Ur-ami, które potrafiły wybić korek w pancerzu praktycznie każdego ówczesnego niemieckiego czołgu. Mówili – korek trzy razy większy od kalibru pocisku, grudka metalu. Nie brzmi jakoś strasznie, ale ta grudka metalu rozpadała się w środku na jeszcze mniejsze grudki i rykoszetowała wewnątrz metalowego pudła, aż nie natrafiła na coś miękkiego, ciepłego, podeszłego krwią. Nie, nie chciałbym być czołgistą, nie chcę, od kiedy dowiedziałem się wszystkiego o tym korku, i żadni „Czterej Pancerni” już mnie do tego nie przekonali. Zatem spokojnie, Panie Grass, zanim zajdzie to słońce, wrześniowe słońce pierwszego dnia wojny, wyjaśnijmy sobie kilka spraw. Pan Qujiote nazywał się Kazimierz Mastalerz, przez całe lata dowodził 8 Pułkiem Ułanów im. Księcia Józefa Poniatowskiego w Krakowie. Niemal w ostatniej chwili przed wojną otrzymał powołanie do 18 Pułku Ułanów z Grudziądza, który miał wejść w skład Pomorskiej Brygady Kawalerii. Sama brygada została przesunięta daleko na północ od Bydgoszczy w głąb tak zwanego korytarza pomorskiego, wąskiego skrawka ziemi rozdzielającego Niemcy i Prusy Wschodnie. Po co? To Pan wie. Korytarz i Gdańsk oraz ich status były głównymi przyczynami konfliktu polsko-niemieckiego. Na jakiś czas przed wojną istniała obawa, że Niemcy dokonają przewrotu polityczno-wojskowego w samym Gdańsku, ogłoszą jego inkorporację, a Polska pod naciskiem mocarstw będzie musiała uznać fakty dokonane. Aby temu zapobiec, wbrew sztuce wojennej, ale w zgodzie z racjami politycznymi jeszcze w sierpniu postawiono na nogi tak zwany Korpus Interwencyjny, którego sama obecność miała studzić niemieckie ambicje w Gdańsku. Jego skład ulegał zmianie w miarę narastania napięcia i rosnącego przekonania, że albo dojdzie do wielkiej wojny, albo wszystko rozejdzie się po kościach. Poszczególne jednostki stawiano w skład korpusu, a w miarę wychodzenia kolejnych armii w pole – odsyłano. Ostatecznie w połowie sierpnia w skład korpusu wchodziły już tylko 13 i 27 Dywizja Piechoty. Pomorska Brygada Kawalerii miała osłaniać te siły od strony granicy z Niemcami i dozorować ten rejon tak, żeby nie pozwolić na nagłe wtargnięcie. Zarazem gdyby zaczęła się prawdziwa wojna – większość sił Armii „Pomorze” stojąca w głębi korytarza była stracona, Rydz-Śmigły miał podobno nawet to powiedzieć wprost generałowi Bortnowskiemu w rozmowie, której świadkiem był major Kroenitz. Być może dlatego dowódca pomorskiej kawalerii generał Stanisław Grzmot-Skotnicki załatwił przeniesienie swojemu koledze z czasów Legionów, rzutkiemu oficerowi z czasów wojny polsko-bolszewickiej, kawalerowi Orderu Virtuti Militari. Jeżeli cała Polska była w połowie w paszczy lwa, to oni tutaj, pomorscy ułani w korytarzu – zaglądali lwu prosto w gardziel, czuli wręcz jego gorący, wilgotny oddech na twarzach. Tutaj potrzeba było pewnych ludzi. No właśnie, a za co dostał swoje pierwsze Virtuti Militari pułkownik Mastalerz? Musimy się cofnąć o dziewiętnaście lat, do dnia 17 sierpnia 1920 roku. Tego dnia pod Płońskiem, opodal wsi Arcelin wyszedł w pole na czele 1 szwadronu 1 Pułku Szwoleżerów, razem sto dziesięć szabel, naprzeciw około dwóch, może trzech tysięcy bolszewickiej piechoty. Dostał rozkaz uderzenia w szyku konnym, czyli szarży. Szwoleżerów miała wspierać jedna, jedyna armata, zresztą zdobyczna, której obsługa umiała strzelać wyłącznie ogniem na wprost. Szwoleżerowie szli w kierunku sowieckich oddziałów bez żadnych okrzyków, w wyrównanym, ale luźnym szeregu, najpierw stępa, potem kłusem, wreszcie spokojnym galopem z szablami opuszczonymi w dół. Minęli, rozstępując się jak rwąca woda wokół kamienia, jedyne działo w polu, zbliżyli się na dwieście metrów do sowieckiej piechoty, która stała, jakby oniemiała tą straceńczą próbą ataku. A i linia szwoleżerów jakby zwolniła, zachwiała się i wówczas przed szereg wyskoczył jeździec i kręcąc młyńca szablą nad głową, krzyknął tylko „Ju-hu-hurraa!”, a tamci z szeregu może coś mu odkrzyknęli, na przykład „bij kurwichsynów”, a może wydali z siebie tylko jeden, nieartykułowany okrzyk i ruszyli ostatnie dwieście metrów cwałem. Stu dziesięciu na dwa, może trzy tysiące bagnetów. Za nimi na szczęście doszlusowały pozostałe szwadrony pułku, kolejnych trzystu, którzy nie pozwolili otrząsnąć się z zaskoczenia wrogiej piechocie, zewrzeć ponownie szyków, którzy weszli w wyłom zrobiony przez pierwszy szwadron. Szwoleżerowie, chociaż trudno w to uwierzyć, stracili w tej szarży 25 zabitych i rannych. Sowieci mieli stracić nie mniej niż 200 zabitych i rannych oraz nie mniej niż 800 jeńców...

ukryj fragment książki

o autorze

Radosław Wiśniewski

Radosław Wiśniewski

Pisze wiersze, publicystykę, prozę, krytykę. Autor kilku książek z wierszami, jednej eseistycznej i jednej prozatorskiej. Tłumaczony na niemiecki, angielski, hiszpański, ukraiński oraz węgierski. Jest współzałożycielem Stowarzyszenia Żywych Poetów z Brzegu, byłym redaktorem naczelnym ex-kwartalnika "Red.", wieloletnim współpracownikiem "Odry".

Wikipedia