Gdy weźmiemy udział w walkach, uderzenie naszej armii nie powinno być symbolem, lecz służyć celowi, o który walczymy w całym świecie, w walce o Polskę.
Gen. Władysław Anders
Na wojnach można walczyć bronią, lecz to ludzie je wygrywają. To duch ludzi, którzy podążają, i człowieka, który prowadzi, odnosi zwycięstwo.
Gen. George S. Patton
Lato 1945. Sowiecki pochód na zachód grzęźnie pod alianckimi bombami.
Niepowodzenia na frontach i w tajnych misjach zaczynają kosztować Moskwę bardzo dużo.
Stalin traci cierpliwość...
Tymczasem sekrety wyrwane w krwawej walce przez śmiałą, polsko-amerykańską wyprawę, ukazują aliantom prawdziwe cele sowieckiej machiny...
Nadszedł czas działania, pora na „Plan Andersa”.
W cyklu CZERWONA OFENSYWA ukazały się:
1. Czerwona ofensywa
2. Kontrrewolucja
3. Plan Andersa
4. Ci szaleni Polacy
5. Ogień sprawiedliwości
Różewiecki truchlał z każdą ciągnącą się niczym wieczność sekundą. Słyszał porażający zmysły, narastający, charakterystyczny klekot gąsienic rozpędzonych Sowietów. Ta zgraja stalowych harcowników wyglądała jak ponury koszmar. Idąca linia wozów, wszechobecne zniszczenie i pierwsze długie błyskawice na niebo- skłonie tworzyły przerażający obraz.
Kolejny czołg wypalił, podskakując na jakimś fundamencie, a jego pocisk z wyciem poleciał daleko za polską formację.
Różewieckiemu przestało na czymkolwiek zależeć. Mówili, że gdy człowiek żegna się z życiem, te przelatuje mu ono...
Różewiecki truchlał z każdą ciągnącą się niczym wieczność sekundą. Słyszał porażający zmysły, narastający, charakterystyczny klekot gąsienic rozpędzonych Sowietów. Ta zgraja stalowych harcowników wyglądała jak ponury koszmar. Idąca linia wozów, wszechobecne zniszczenie i pierwsze długie błyskawice na niebo- skłonie tworzyły przerażający obraz.
Kolejny czołg wypalił, podskakując na jakimś fundamencie, a jego pocisk z wyciem poleciał daleko za polską formację.
Różewieckiemu przestało na czymkolwiek zależeć. Mówili, że gdy człowiek żegna się z życiem, te przelatuje mu ono przed oczami. To prawda. Przeżył to już kilka razy. I teraz przebłysk wspomnień pojawił się w świadomości. Potem człowiek niczego się już nie boi. Przeżegnał się i chwycił mocniej laryngofon.
Bolszewicy nieco zwolnili, jakby bali się pułapki. Ale na otwartym, opalonym do ziemi terenie nie było miejsca na zasadzkę. Tylko dobre maskowanie Polaków, dym i pogoda zapewniały im ukrycie.
– Celować dokładnie. Nie skrewić, panowie. Ognia – nadleciało ze słuchawek.
– Cel! – krzyknął, przełamując drżenie głosu, Różewiecki. – Czołg na godzinie pierwszej.
Wieża nieznacznie się obróciła.
– Jest. Widzę – potwierdził działonowy.
T-34 z numerem bocznym 212 podskakiwał na wybojach, mijając akurat dwa zniszczone wozy. Wysokiego Shermana sczepionego w pośmiertnym uścisku z IS-em.
– Ognia!
Krótka lufa odskoczyła. Dym oplótł wieżę, zdradzając pozycję.
Pozostałe czołgi też gruchnęły jak na zawołanie.
Dwa obłoki szarej ziemi wykwitły pośrodku formacji. Tylko
Różewiecki i czołg numer dwa miały szczęście. Sowiet, którego wypatrzył porucznik, próbował zwrotu, jakby czuł, że ktoś bierze go na muszkę. Obrócił się bokiem, ledwo mijając wraki, i wtedy do- stał pod ogon. Pocisk był niewielki, ale wbił się z błyskiem w osłonę
silnika. Rzadko zdarzało się trafić za pierwszym razem. Ale czasu na gratulacje nie było.
Polskie działa strzelały raz za razem, jakby ładowniczych na- pełniła nieznana moc. Czołgi i okopane działa tłukły jak opętane. Bolszewicy też nie próżnowali. Trochę już siedzieli w tym fachu. Czołgi z prawej, od strony Polaków, zatrzymały się raptownie.
Strzelały wolno, kolejno, starając się trafić.
Ich pociski nadlatywały jeden po drugim, rwąc się w pobliżu
Cromwella. Różewiecki nakrył głowę rękami, jakby to miało go osłonić przed stukającymi o pancerz odłamkami, i zanurkował do wieży.
– Jeszcze chwila i trafią! – rzucił do mikrofonu, niby to do siebie, niby do załogi. Nie słuchali go. Kierowca z rękami na drążkach, stukając stopą o podłogę, czekał w napięciu na rozkaz odboju. Radiowiec przy swym karabinie był zbędny, bo Sowieci nie rzucili tym razem hord piechoty.
Reszta wypatrywała celów, wsłuchując się w ogłuszające, ale nierobiące już na nikim wrażenia grzmocenie armaty.
Coraz więcej błysków zasłaniało działo okopane w płytkiej transzei. Radiowiec skierował na moment peryskop w tamtą stronę. Ktoś się zachwiał i padł przy kolejnym wybuchu. Druga grupa Sowietów zjechała do płytkiej dolinki rzeki i osłaniana przez resztę obchodziła Polaków. Przynajmniej próbowała.
Eter wypełnił gąszcz rozkazów, przekleństw i krzyków. Róże- wiecki nie zwracał na to uwagi. Uwziął się na Sowieta ukryte- go za ścianą wielkiej stodoły. Armata strzelała tam dwa razy, aż za trzecim podmuch zwalił konstrukcję. Osłona czołgu zniknęła w kurzawie i Sowiet musiał szukać innej kryjówki.
Polacy na to czekali. T-34 ruszył kilka metrów i nim załoga zorientowała się, kto właściwie do nich strzela, dwa pociski Cromwella i Fireflya ugodziły czołg w bok, pod wieżą. Włazy podsko- czyły jak pokrywki na kipiących garnkach. Biały płomień strzelił w niebo, lekko unosząc kanciastą wieżyczkę...