Druga wojna światowa skończyła się dwa lata temu. Dla wielu była klęską.
Społeczeństwa Zachodu chcą pokoju, który nie jest dany znajdującym się pod radzieckim butem Polakom. Część z nich ciągle walczy. W osamotnieniu, bez fanfar, chwały, a czasem i nadziei.
Sierżant amerykańskiej armii Charlie Zielinski ma okazję wrócić do ojczyzny w ważnej i niebezpiecznej misji. Będzie musiał stawić czoło zagrożeniom nowej, perfidnej wojny.
Zmierzy się z przebiegłym wrogiem, mistrzem kłamstwa i mistyfikacji.
Stanie po stronie osamotnionych sojuszników i powróci do spraw z przeszłości, by walczyć o przyszłość.
Langenfeld to marka świetnych militarnych opisów oraz szczegółowej wiedzy historycznej.
W połączeniu z gawędziarskim talentem gwarantuje kilka godzin świetnej, prowokującej do myślenia rozrywki.
Jeszcze drżały mu ręce, jeszcze huczało w uszach. Nie wiedział tylko, czy z emocji, czy ze strachu.
– Co, odwykłeś?! – przygadywał mu instruktor, przysadzisty antałek o nalanej, nieregularnej twarzy. Sterczał nad każdym, on i jego pomagierzy, sapiąc przy uchu i marudząc, nawet jeśli w rękach mieli ćwiczebne ładunki. Robił wrażenie zesłanego tu za karę, cierpiącego, który z tą katorgą lubi się obnosić. Zielinsky wyrzucił z głowy to, co kazano mu znosić dobre trzy tygodnie temu. Jeszcze trzy zrzuty, pogonie i ciągły lęk przed następnym przesłuchaniem. Stał się ostrożniejszy, bardziej skupiony. Starał...
Jeszcze drżały mu ręce, jeszcze huczało w uszach. Nie wiedział tylko, czy z emocji, czy ze strachu.
– Co, odwykłeś?! – przygadywał mu instruktor, przysadzisty antałek o nalanej, nieregularnej twarzy. Sterczał nad każdym, on i jego pomagierzy, sapiąc przy uchu i marudząc, nawet jeśli w rękach mieli ćwiczebne ładunki. Robił wrażenie zesłanego tu za karę, cierpiącego, który z tą katorgą lubi się obnosić. Zielinsky wyrzucił z głowy to, co kazano mu znosić dobre trzy tygodnie temu. Jeszcze trzy zrzuty, pogonie i ciągły lęk przed następnym przesłuchaniem. Stał się ostrożniejszy, bardziej skupiony. Starał się mocno, ale i tak go dopadli, bo i mieli dopaść.
Był przygotowany, nawet pyskował, co przypłacił kilkoma sińcami więcej. Trzymano go w strasznym zimnie i hałasie silników aut, skrępowanego i nie do końca zdrowego. Nie dał ciała, choć nie był pewien, czy po kolejnych dwunastu godzinach tortur by nie pękł. Dopiero po kilku takich przedstawieniach zrobiono im w jakimś baraku szkolenie. Instruktorzy, jakiś weteran z wojennych czasów, dywersant z Włoch czy Jugosławii oraz siwy lekarz psychiatra, oznajmili krótko:
– Może być gorzej. Znacz nie gorzej.
Nie chodziło o doświadczenia z Niemcami, ale z nowym wrogiem. Z Sowietami.